Polacy na Costa Blanca [Jacek Przybyło – wywiad]

Redakcja: Opowiedz nam coś o sobie. Czym się zajmujesz i co robisz na Costa Blanca?

Jacek Przybyło: – To trudne pytanie. Trudne – bo bardzo obszerne. Ja sporo robię w życiu. Może zacznę od końca. Na Costa Blanca mam lokum i jest to mój jedyny, własny dom… mimo że w nim na co dzień nie mieszkam. Choć staram się bywać, kiedy się da.
Jego posiadanie jest związane z kilkoma innymi moimi aktywnościami. Jestem bowiem dziennikarzem, piszę również o podróżach. I bardziej dla rozrywki – bloggerem. Próbkę owej działalności możecie zobaczyć np. na stronie, dość świeżej, „Destynacje na wakacje”.

Pracowałem jednak wcześniej w czołowych periodykach „Starego Kraju” oraz w prasie polonijnej w Wielkiej Brytanii. Ostatnio wydałem też książkę pt. „To nie ten Zachód”, poruszającą problem polskiej emigracji, w miejscami zabawny, miejscami smutny, ale zdecydowanie bezkompromisowy sposób.
Bawię się poza tym w sprzedaż oferty turystycznej online, np. poprzez serwis Travelpol. Wynajem wakacyjny na Costa Blanca jest więc dla mnie częścią tego całego… pejzażu biznesowo-hobbystycznego. No i, nie ukrywajmy, przebywanie tutaj jest po prostu przyjemnością.

Jacek Przybyło – dziennikarz z Costa Blanca

Jak zaczęła się Twoja przygoda z Costa Blanca – z jakimi trudnościami może mierzyć się Polak kupując mieszkanie w Hiszpanii?

– Zaczęła się tak z niczego. Siedziałem sobie przed komputerem w Anglii i coś tam pisałem, coś tam szukałem. Przez przypadek natrafiłem na ofertę pewnej firmy z Warszawy, która zachęcała do kupna nieruchomości w Hiszpanii. Z ciekawości zadzwoniłem. No i… dałem się wciągnąć. Firma okazała się pośrednikiem kogoś z Orihuela Costa. Za parę tygodni siedziałem już w samolocie relacji Manchester-Alicante, a dzień później oglądałem domy. Przede wszystkim w Torrevieja.
No i zdecydowałem się na jeden, trochę poza Torrevieja… później miałem takie myśli, że dałem sobie go wcisnąć. Ale okazało się, że zrobiłem dobry interes. Dziś domów w takiej cenie już nie ma. A żałuję, że nie kupiłem też innej, pozornie dziadowskiej „chaty” – dość sporego studia w Lo Pagan, tuż nad morzem, za 28 tys. euro. Można było z tego zrobić dwupokojowy domek, który dziś kosztowałby trzy razy więcej.
Wkrócte wraz z całą rodziną powróciliśmy na Costa Blanca podpisać umowę, zapłacić i odebrać klucze.
Co do trudności, to można tutaj trafić na różnych szarlatanów. Takich, którzy np. obiecują pomoc przy wszystkim, wynajmie, podatkach itd., a kiedy już ci wcisną dom – to ich nie ma. W ogóle jest tutaj mnóstwo takich, którzy chcą na tobie zarobić. Co samo w sobie nie jest złe, ale co do naszej społeczności to mam wrażenia takie, jak po ostatnim pobycie w Polsce. A mianowicie, że ktoś chce ze mnie wyciągnąć więcej niż na „zgniłym Zachodzie”.
Wynika to m.in. z tego, że co drugi Polak, który się tutaj osiedla, stara się w jakiś sposób zarabiać na obsłudze nieruchomości i i ich gości. Pośredników jest multum, sprzątaczy i dostarczycieli kluczy, którzy pozują na prężne firmy. No i niestety, mówiąc tylko po polsku, trzeba za ich usługi zapłacić więcej, niż np. Anglikom.

Co Cię najbardziej zaskoczyło na Costa Blanca?

– Oj, sporo. Ostatnio zaskoczyła mnie Tabarca i to jak można nie umieć zarobić na ofercie turystycznej. Wcześniej myślałem, że mnóstwo tam zobaczę, że będzie to dla mnie uczta historyczna, muzea, street perfromance’y, suweniry, itd. Tymczasem – tam nic nie ma. Nie ma gdzie wejść, czego zwiedzić, nie ma pamiątek lokalnych. To nie jest żaden Hel. 
Dalej – liczba Polaków. Nie wiedziałem, że tylu z nas tam mieszka albo co najmniej ma domy. Ale to jest fajne. Co do zaś liczby Brytyjczyków i innych narodowości z zachodniej Europy, to wiedziałem, że jest ich sporo. Ale nie zdawałem sobie sprawy, że istnieją gminy, gdzie jest ich większość.

Odległości – wcześniej bywałem na Costa Brava, gdzie spacerem przechodziłem z miejscowości do miejscowości wzdłuż wybrzeża. Tutaj raczej trzeba jeździć. Czuję się tu momentami jak w Stanach. A ze względu na stepowy miejscami interior, to rzeczwyiście Clint Eastwood mógłby tu też kręcić „spaghetti westearny”. Niestety, tym znacznym odległościom towarzyszy dziadowski transport publiczny. Wlaściwie jego istnienie trudno zauważyć.

Jacek Przybyło – dziennikarz z Costa Blanca

Które rzeczy na Costa Blanca najbardziej Ci się podobają?

– No cóż, nie będę oryginalny, kiedy powiem, że pogoda. Czy też generalnie klimat. Zwłaszcza tu na Orihuela Costa bardzo korzystny, a to ze względu nie tylko na morze, ale jeszcze słone jeziora. W ogóle przyroda. Te pomarańcze przy drodze, oczywiście palmy, te flamingi.

Oferta zakupowa – mam tu wszystko czego potrzebuję. No i sporo dobrego jedzenia i napitku! W tym z lokalnych targów. I jeszcze w dobrej cenie. Ale taka w ogóle jest Hiszpania.
Lubię bywać w San Miguel de Salinas, ale i w Torrevieja. W obu z różnych względów. San Miguel to takie miasteczko wystające nagle z pustkowia, z fajnym targiem, dobrymi restauracjami – ale działającymi naprawdę wieczorem i… sklepem z papierosami, w którym starsza pani nie mówiąca po angielsku zawsze wciśnie nam jakiś dobry deal. Torrevieja jest dość betonowa, ale dla mnie sympatyczna, szczególnie część nadmorska. Lubię patrzeć na światła tego miasta ze swojego balkonu, jako że mój bungalow znajduje się trochę wyżej, po drugiej stronie jeziora.

Jakie widzisz wady mieszkania na Costa Blanca?
– No właśnie m.in. ten bidny transport publiczny. Do tego różne hiszpańskie niedogodności, ale to problem ogólny. Słabo jest z zatrudnieniem, choć tu pewnie i tak lepiej niż w innych regionach, a to ze względu na turystykę. Ale istnieją z kolei problemy z uzyskaniem licencji turystycznej, rozliczaniem podatków (ja jestem przyzwyczajony do brytyjskiej prostoty i szybkości) – chcesz im zapłacić i nie możesz tego zrobić po prostu online.

Do tego różnie jest z tymi słynnymi plażami. Te piękne, długie jak w Polsce są gdzieś dalej. Tutaj mamy często te „Cala coś tam” – czyli kawałek piasku, szerszy w głąb lądu niż dłuższy, ograniczony po obu stronach jakimiś chaszczami czy mini-klifami. Ja jestem przyzwyczajony do niekończącej się plaży, jak pomiędzy Helem a Świnoujściem (z przerwami na porty i ujścia rzek).

Dodaj komentarz

Pisali o nas

    wpChatIcon